Zima 2021, chociaż do czasu przypominała typową jesień, pokazała w końcu, na co ją naprawdę stać. Przyszedł mróz i śnieg, przez co drogowcy musieli wybudzić swój pogrążony w solidnym śnie ciężki sprzęt. Nie minął tydzień, a koszalińskie drogi zaczęły coraz bardziej przypominać powierzchnie księżyca. Przy tym nie ma co się oszukiwać, Koszalin jakoś nigdy nie mógł szczycić się dobrym stanem miejskich nawierzchni. Nie zmienia to jednak odczucia, że zima w 2021 r. zrobiła z drogami coś niesamowitego, bo obecnie praktycznie nie ma ulicy, na której nie pojawiła się mniejsza lub większa wyrwa. Pierwsze tłumaczenia płynące od drogowców były jasne:
Jak jest zima, to jest zimno, a jak jest zimno, to robią się dziury.
Można się teraz zastanowić, czy to był najzimniejszy styczeń i luty w historii? Oczywiście, że nie! Więc może był to najzimniejszy czas po 1989 roku? No nie… A może chociaż była to najchłodniejsza zima w ostatniej dekadzie? Pewnie, że nie! Czyli co się stało, że nagle rozsadziło większość asfaltu w mieście? Na takie pytanie, jak się wydaje, żaden lokalny drogowiec nie jest w stanie udzielić sensownej odpowiedzi.
Polskie drogi wydają się ewenementem w skali europejskiej, ale także i międzynarodowej. Kiedy latem temperatura przekracza 30 stopni Celsjusza – zaczyna topić się asfalt i powstają koleiny. Drogowcy chórem powtarzają, że to oczywiście wina ciepła i nic nie można z tym zrobić. Tłumaczenie wydaje się całkiem logiczne, tym bardziej że specjaliści w końcu wiedzą co mówią. Można byłoby im przytaknąć, ale kiedy pojedzie się za granicę i odwiedzi kraje, w których polskie temperatury nie robią żadnego wrażenia, a mimo tego asfalt wydaje się płaski jak stół, to człowiek zaczyna mieć jakieś wątpliwości. Czy to jakaś kosmiczna technologia, o której w Polsce nie słyszano? A może jednak nasi drogowcy skończyli nie taką szkołę, jaką powinni? Analogicznie sytuacja ma się do zimy: w krajach, w których okres zimowy jest znacznie bardziej surowy, zgodnie z tłumaczeniem naszych drogowców, drogi powinny być dziurawe jak sito. Tak się jednak nie dzieje i znów można się zastanowić, z czego to wynika? Czasami słychać usprawiedliwienie, że Polska cechuje się mroźną zimą i ciepłym latem, a na takie połączenie nie ma dobrych rozwiązań. Niestety znajomość podstaw geografii wskazuje, że jest wiele krajów charakteryzujących się praktycznie takim samym klimatem i tam problem polskich dróg nie występuje (np. Niemcy). Wszystko to niestety prowadzi do jednego wniosku, a mianowicie można przypuszczać, że winna jest jakość wykonywanych prac drogowych. Jak inaczej można wytłumaczyć zjawisko niszczenia się dróg dosłownie chwilę po ich oddaniu do użytku? Kto za to ponosi odpowiedzialność? Urzędnicy przygotowujący przetargi, czy może specjaliści odbierający inwestycję? Być może to jednak wina wykonawców, którzy w magiczny sposób potrafią zrobić drogę, udającą spełnienie wszelkich wymogów, by po jakimś – czasem krótkim – okresie opadła kurtyna i pojawiły się pierwsze dziury? To jest bardzo dobre pytanie, ale ciężko znaleźć kogoś rzetelnie szukającego na to odpowiedzi, a przecież obecnie praktycznie każdy częściej lub rzadziej porusza się po publicznych drogach i na własnej skórze odczuwa ich stan. Jedną z prawdopodobnych hipotez jest chęć oszczędzenia na inwestycjach poprzez zmniejszenie jakości wykonywanych dróg kosztem oddania do użytku ich większej ilości. Jeśli tak jest, to niestety nikt chyba nie uwzględnia konieczności późniejszych ciągłych napraw i remontów, nie mówiąc już np. o kosztach niefinansowych, takich jak koszty społeczne.
W całe te rozważania idealnie wpasowuje się Koszalin, będący wzorem tego, jak nie powinna wyglądać nawierzchnia. Miasto przejawia wszystkie najgorsze cechy utożsamiane z polskimi drogami – dziury i koleiny.
Latem asfalt ugniata się wręcz pod pojazdami, a w zimę (i nie tylko) powstaje dziura na dziurze. Drogi niszczą się nawet całkiem niedługo po ich remoncie, jak np. stało się na ulicy Szczecińskiej. Mimo wszystko dalej nie wiadomo, co takiego stało się w tym roku, że nastąpił dziurowy paraliż miasta? Nie dość, że miasto straciło wiadukt na Monte Cassino, zamknięto czasowo ul. Kościuszki i część Piłsudskiego, nadal rozkopana jest ul. Władysława IV, to na domiar złego większość pozostałych ulic wygląda, jakby zostały zbombardowane przez nieznane siły. Ktoś może powiedzieć, że to po prostu taki fatalny zbieg okoliczności, ale ciężko wierzyć w przypadki – szczególnie w takie przypadki. Coraz częściej pojawiają się ciche głosy, że wszystko, co się stało w tym roku, to efekt lat zaniedbań poczynionych przez miasto. Wiadukt nie zepsuł się w tydzień, a na tak wykonane drogi ktoś ogłosił przetargi i potem odebrał roboty. Wszelkie decyzje rodzą konsekwencje, a decyzje miasta w sprawie dróg są, jak widać, niesamowicie istotne dla funkcjonowania miasta i jego potencjału na przyszłość. Niestety udając się samochodem w podróż po Koszalinie, można obecnie odnieść wrażenie, że przebywa się nie w mieście aspirującym do centrum pomorza, a w jakiejś niewielkiej mieścinie oddalonej stąd przynajmniej o tysiąc kilometrów na wschód.
Dziura na dziurze.